niedziela, 24 maja 2009

Epilog



W ciągu 63 dni pokonałem ponad dziesięć tysięcy kilometrów. Przejechałem przez osiem krajów, z czego zwiedziłem sześć. Przeczytałem dziesięć książek, zużyłem dwie tubki pasty do zębów i dziesięć paczek sezamków. Nie zużyłem rosołu w kostkach, ale Paweł je chętnie przejął. Nie chorowałem. Spotkałem ludzi, którzy widzieli komary. Nabrałem dystansu do codzienności, ale też doceniłem polski umiarkowany klimat i poziom rozwoju cywilizacyjnego. Polubiłem tez podróżowanie samotne, które pozwala mocniej zanurzyć się w miejscowe klimaty. Cały czas przyświecało mi motto: Prepared for the worst, expecting the best.

Jezdziec hardkoru

Wieczorem spotykam się z Pawłem. Paweł jest podróżnikiem ekstremalnym - bez pieniędzy, bez języka, jeździ na stopa i śpi w krzakach. Wydaje dziennie jednego dolara na jedzenie - tyle co większość miejscowych. Nie uznaje granic, więc przekracza je nielegalnie. Do Nigru wszedł przez transgraniczny park narodowy. Po dwóch tygodniach postanowił zalegalizować swój pobyt, więc wrócił na granicę i domagał się pieczątki. Strażnik odmówił, więc Paweł sam sobie ostemplował paszport, za co trafił do więzienia. Tam nie bardzo wiedzieli co z nim zrobić, więc po kilku dniach oglądania telewizji wyszedł na wolność.

Paweł wygląda jak prorok - z bujną brodą, zmierzwioną czupryną, szeroko otwartymi oczami i w dziurawym podkoszulku. Jego pasją są góry i wspinaczka. Ruszył z Polski dziewięć miesięcy temu. Najpierw mieszkał trzy miesiące w hiszpańskiej jaskini, potem dwa miesiące spędził w Górach Atlas w Maroku. Teraz jedzie przed siebie przez Afrykę. Planuje dotrzeć do Kamerunu, żeby wejść na Górę Kamerun. Ale po drodze musiałby przejechać przez nękany partyzantką Czad, niestabilną RŚA, lub bandycką północ Nigerii. Namawiam go, żeby tak nie ryzykował, rozważa inne kierunki.

Gadamy długo w nocy, bardzo brakuje mu polskiego języka. Nastepne dwa dni spędzamy włócząc się po Niamey. Wymieniam kilka zbędnych gadżetów typu kalendarzyki i smycze na świetne maski. Spędzamy popołudnie na basenie w Grandzie, oczywiście na tak zwany krzywy ryj. W hotelu spotykamy sie z Mariam, dziewczyną pilota. Przedstawiam jej Pawła, patrzy na niego z przestrachem. Opowiadam w jaki sposób podróżuje. Kiedy Paweł na chwilę wychodzi, Mariam chwyta mnie za rękę i pyta bardzo serio: Are you sure he is not a spirit? Nie może uwierzyć, że biały może tak żyć.

Wieczorem jedziemy na lotnisko, Paweł jedzie ze mną, bo zamierza tam przenocować. Jesteśmy na miejscu wieczorem, wylot ma być po północy, ale lotnisko jest zamknięte i musimy poczekać na murku. Po dwóch godzinach otwierają, w hali jest kilka zamknietych sklepów i opuszczona restauracja. Jedyne czynne stoisko to elegancki, klimatyzowany sklep z mlekiem. Na płycie stoi jeden samolot. Odprawa jest sprawna, do Libii leci jakieś czterdzieści osób.

Na pokładzie proszę o gazetę, jedyna opcja to Trypolis Post. Muhomor ma wielki kompleks Ameryki. Oficjalne media już teraz tytułują go: Ladies and Gentlemen, The President of The United States of Africa. Brzmi znajomo. Mimo, że jego pomysł na USAf dopiero w tym roku zostanie podany pod głosowanie krajów członkowskich Unii Afrykańskiej. W nocy ląduję w Trypolisie, na lotniksu obsługa w maskach, boją się ptasiej grypy. W Rzymie z kolei nikt o grypie nie słyszał. Lody cioccolata e peperoncino za ostatnie dwa euro są idealną klamrą spinającą oba końce tej podróży.

środa, 6 maja 2009

Zeby dinozaura

W hotelu w Agadez jedynym gosciem jest Amerykanin. Ma na imie Ken i mieszka w Kaliforni, ale poza tym jest zaprzeczeniem stereotypu - raczej niesmialy, zjezdzil kawal swiata i ma spora o swiecie wiedze. Pisze scenariusze, teraz pracuje nad historia polskiego zolnierza, ktory uciekl na Zachod i tam walczyl w roznych armiach. Nastepnego dnia razem negocjujemy warunki wycieczki na wielbladach, ale w zwiazku z blokada wojskowa i brakiem turystow ceny sa zaporowe.

Agadez ma podobna historie jak Timbuktu, miasto na trasie niegdys ogromnych karawan, liczacych nawet 20 tysiecy wielbladow. Ale w przeciwienstwie do Timbuktu nadal jest na uczeszczanej trasie, wiec jest tu wiecej zycia. Nawet w ciagu dnia, kiedy rozsadny czlowiek spi.

Nastepnego dnia wybieram sie na spotkanie z premierem. Przyjezdza agitowac przed zblizajacymi sie wyborami. Na jego powitanie Tuaregowie formuja szpaler kilkudziesieciu wojownikow na wielbladach i wojowniczek na osiolkach. Czekam godzine, ale premier sie spoznia, wiec jade zwiedzac dalej. Odwiedzam targ wielbladow i gigantycznych krow. Za dobrego wielblada trzeba dac okolo tysiaca euro. Potem wspinam sie na gliniany minaret Wielkiego Meczetu, skad widac cale miasto. W pamiatkarni mozna kupic zeby dinozaura, okolice Agadez slyna z wielu pozostalosci po nich. W muzeum w Niamey sa trzy kompletne szkielety. Ken, ktory skonczyl geologie, twierdzi, ze zeby moga byc prawdziwe. Wieczorem jestesmy zaproszeni na kolacje tuareska, czyli kuskus z baranem i szaszlykami. Nasz gospodarz, znany miejscowy przewodnik opowiada o mozliwosci zabrania sie z karawana przez pustynie Tenere, 20 dni w jedna strone. To droga impreza i bedzie dostepna, jak sytuacja sie troche ustabilizuje.

Wracam do Niamey, odwiedzam muzeum, potezne szkielety dinozaurow budza respekt. Czescia muzeum jest zoo. Ledwo zywe z goraca zwierzeta leza w ciasnych klatkach. Potem probuje wyplacic pieniadze z bankomatu, ale okazuje sie, ze wszystkie z napisem visa obsluguja tylko miejscowe karty. W calym miescie jest jeden, malutki, ukryty bankomat dziwnego banku, ktory obsluguje europejskie karty. Jade tam razem z Philippe'm, sprzedawca samolotow i helikopterow z Luksemburga. Zapraszam go na piwo do Grand Hotelu. Opowiada o handlowaniu z afrykanskimi rzadami. W Nigrze negocjuje od siedmiu lat. Mowi o ludziach pracujacych wprzy wydobyciu ropy w Nigerii. Mieszkaja w scisle strzezonych, zamknietych obozach, z ktorych nie wychodza. Ale zarabiaja dwa tysiace euro dziennie.

Wieczorem w koncu spotykam sie z Pawlem, z ktorym umawialismy sie bezskutecznie od dwoch tygodni. Przeprasza, ale ostatnie kilka dni spedzil w wiezieniu w Niamey...

wtorek, 5 maja 2009

Wiedzma o zlotych piersiach i francuskie towarzystwo lotnicze

W drodze na polnoc czekam na nocny autobus w Parakou. Na dworcu pod wieczor przychodzi trojka szescio- siedmiolatkow. Rozstawiaja stoisko z jedzeniem. Nosza stol, lawy i ciezkie, pelne miski, pokrzykuja na siebie z powaznymi minami, zachowuja sie jak dorosli. Jak przychodzi matka i przejmuje dowodzenie, wracaja do smiechu i zabawy w berka.

Do granicy z Nigrem dojezdzamy w nocy. Posterunek jest nad rzeka, urzednicy spia na ziemi przykryci moskitierami. Odprawa przebiega sprawnie, ale zaraz za granica autobus staje i musimy poczekac do rana - podobno ze wzgledu na mozliwosc napadu bandytow. Spimy na betonowej podlodze dworca. Z pianiem kogutow ruszamy dalej, krajobraz juz mocno pustynny, niewiele zostalo z bujnej zieleni wybrzeza. Na sniadanie znajduje kanapke z bigosem, jak potem wieczorem dostaje kielbase z grilla, zaczynam podejrzewac, ze polskie sukcesy kolonizacyjne nie skonczyly sie na Madagaskarze.

W Niamey jestem kolo poludnia, w misji katolickiej nie przyjmuja bez wczesniejszej rezerwacji, wiec laduje w Hotelu Moustache, chyba najbardziej obskurnym z dotychczasowych. W barze kilkanascie pijanych dziwek, w pokoju brzydze sie dotknac czegokolwiek. Ide na miasto, jest goraco jak w piekle, ale tez spokojnie, nie ma takiego zgielku jak w innych stolicach. Wstepuje na piwo w restauracji na brzegu rzeki. Zachodzace slonce parzy. Przysiadam sie do starszej Murzynki, wyglada na wlascicielke. Gramy w bantumi. Ma wielkiego psa, o ktorego ostatnio bardzo sie martwi. Niedaleko knajpy powstaje nowy most, ktory buduja Chinczycy. Podobno zjedli juz wiekszosc psow z okolicy.

Wracam nad rzeka, lapie taxi i pytam o droge. Odpowiada mi dziewczyna z tylniego siedzenia. Chwile potem zaprasza mnie do swojego sklepu. Mariam pochodzi z Nigerii, ma sklep spozywczy i francuskiego narzeczonego. Opowiada o zyciu w Afryce; o tym, ze wszystkim rzadza pieniadze, i ze niektorzy zrobia wszytstko, zeby je zdobyc. W zwiazku z czym sprzedaja swoja dusze i poswiecaja rodzine. Opowiada o kaplanie, ktory prowadzil popularny kosciol, a potem znaleziono u niego 20 glow ludzkich zlozonych w ofierze. Zeby mi to udowodnic, zaprasza na ogladanie nigeryjskich filmow. Przyjezdza narzeczony Fred, ktory jest pilotem awionetek, i odwoza mnie do hotelu.

Nastepnego dnia ogladamy filmy, najpierw u niej w domu. Mieszka w jednym pokoju, nie ma biezacej wody. Na scianach obrazki z wielkimi domami i wielkimi terenowkami oraz napisem Boze dopomoz. Film Noting is for noting opowiada o czlowieku, ktory bardzo chcial byc bogaty. Dolaczyl wiec do do kultu wiedzmy o wielkich zlotych piersiach, z ktorych ssal bogactwo. Ale potem wiedzma zarzadala ofiar - siostry, matki, w koncu dzieci. Moral zawiera sie w tytule, czyli zawsze jest cos za cos, ale ciekawe byly szczegoly. Symbole powodzenia to hummer, uzbrojona ochrona i sypanie banknotow na muzykow w czasie imprez.

W ciagu dnia jest burza, ale jest tak goraco, ze wiekszosc deszczu wyparowuje przed dotarciem na ziemie. Pod wieczor jedziemy do Grand Hotelu na taras z basenem i swietnym widokiem na rzeke. O zachodzie slonca zbiera sie tu cala biala smietanka Niamey. Poznaje kumpli Freda - francuskich pilotow. Lataja malymi samolotami i woza np Chinczykow, ktorzy wydobywaja rope na pustyni. Potem jedziemy do ich kwatery - pieknej klimatyzowanej willi z ogrodem. W nocy odwiedzamy najpopularniejszy klub. Bilard okupuje personel francuskiej ambasady, pozostali goscie to dziewczyny szukajace bialego przyjaciela. Konczymy wczesnie, bo musze wstac o trzeciej na autobus do Agadez.

W autobusie wiekszosc pasazerow to mlodzi ludzie z calej Afryki Zachodniej, ktorzy probuja sie dostac do Europy. Jada do Libii lub Algierii, dalej przez morze do Wloch lub Francji. To bardzo droga i niebezpieczna podroz, miejsce w ciezarowce z Agadez do Libii kosztuje 300 euro. wiekszosc nie ma zadnych dokumentow, kazdemu policjantowi daja lapowke. Ostatni odcinek drogi do Agadez pokonujemy w konwoju autobusow, eskortowani przez wojsko w samochodach z poteznymi dzialkami, chyba przeciwlotniczymi. Czyzby podstepni Tuaregowie uzywali motolotni?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...