czwartek, 1 kwietnia 2010

Wesele

Do Cancun przyjeżdżamy na wesele. Moja siostra z Kanady wychodzi za Walijczyka, goście zjechali z Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii, Nowej Zelandii, no i Polski. Przygotowujemy się w centrum handlowym - hawajska koszula, próbki w perfumerii, próbki u fryzjera. Impreza odbywa się w wielkim pięciogwiazdkowym hotelu all inclusive. Wstęp po wykupieniu trzydniowego pobytu, co absolutnie nas nie zraża. Większość hoteli w Cancun to wielkie molochy stojące przy sześciopasmowej autostradzie z jednej strony i dziesięciometrowej plaży z drugiej. Ceremonia odbywa się na dziedzińcu, stanowi dodatkową atrakcję dla wczasowiczów. Uczestnicy to w większości znajomi, bardzo kontaktowi i otwarci. Po ceremonii drinki w barze, obiad w steakhousie i tańce w hotelowej dyskotece. Nazajutrz jeden z gości musi się zbierać - czeka go 38 godzin lotu do Australii i prosto z lotniska idzie do pracy. Inna dziewczyna nigdzie się nie spieszy - akurat postanowiła zacząć nowe życie w niedalekiej Playa Del Carmen. Nazajutrz pada, więc nie ma po co wychodzić, ruszamy się tylko na podsumowującą kolację do najlepszej knajpy w Cancun. Świetne chowdery z ryb i małży oraz specjalność zakładu - homar w sosie curry na białym winie ze świeżym ananasem i grillowanymi bananami. Słodka przyjemność w słonej cenie.
Kolejny dzień to plaża - znowu wbijamy się bez opaski do krainy all inclusive. Pożegnanie z weselnikami i lecimy do Mexico City.

W stolicy trochę szwendania i w kilka chwil później lądujemy w Warszawie w połowie lutego idealnie omijając zimę stulecia.

Podsumowując - Ameryka Środkowa jest fantastyczna. Najlepiej zapamiętamy dżunglową La Moskitię i prywatną wyspę - obie rzeczy w Hondurasie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...