poniedziałek, 18 stycznia 2010

Surferzy i zapatysci

Nad ocean jedziemy nocnym autobusem, rano dojezdzamy do Puerto Escondido. To tu jest Mexican Pipeline, czyli mekka surferow. Wita nas idelalna plazowa pogoda, mimo, ze w calym Meksyku kleska mrozu, najnizsze temperatury od 120 lat. Spedzamy kilka dni glownie na plazy, podgladajac subkulture surferow. W jednej z knajp wystepuje zespol - trojka Francuzow w skladzie klarnet, gitara i dziecinny akordeon. Graja tradycyjne ludowe utwory z poludniowo-wschodniej Europy - balkanskie, zydowskie, rumunskie. Robia niezly show i pijane dziewczyny surferow chetnie kupuja ich plyty i wlasnoreczna bizuterie. To ich jedyne zrodlo utrzymania, zyja skromnie, ale to wystarcza na wszystko, czasem robia wypad do restauracji. Sa w podrozy od prawie poltora roku, zaczeli od zaokretowania sie na jacht przez Atlantyk na Kanarach. Planuja podroz dokola swiata.

Jednego dnia bierzemy lekcje surfingu, glowne wyzwanie to stanac na desce. M radzi sobie najlepiej z grupy, jezdzi po fali od poczatku. Mi w koncu udaje sie wykonac stand-up, ale nie nazwalbym tego surfowaniem.

Znad oceanu jedziemy do Chiapas - niepokornego stanu, siedziby zapatistas. Piekne, porosniete dzungla gory, trudno dostepny i trudny do zycia teren. Na scianach uswiadamiajace hasla - o wyborach, o potrzebie edukacji. Zawsze zamaskowany subcommandante Marcos jest tu bogiem, wystepuje na koszulkach, jako przytulanka, w formie podwojnej jako kolczyki.

Zwiedzamy Palenque - rozlegle pozostalosci miasta Majow ukryte w dzungli. Po zaliczeniu piramid spotykamy chlopaka, ktory za dodatkowa oplata chce nam pokazac dzungle. Prowadzi do nieodkopanych jeszcze domow i grobow. Poniewaz oczekujemy groznej zwierzyny, chlopak w koncu znajduje cos a´la wieworka, opisujac ja jako bardzo groznego drapiezce. Potem tropimy malpy i rzeczywiscie siedza wysoko w koronach drzew.

Jedziemy do San Cristobal de Las Casas, dawnej stolicy Chiapas. Usytuowane ponad 2000 metrow nad p.m., charakteryzuje sie ludzmi ubranymi w swetry i kurtki puchowe. Idziemy na grzane wino, w winiarni cytat z Eurypidesa - donde no hay vino, no hay amor.

Niedaleko San Cristobal jest San Juan Chamula, stolica jednej z kilku mieszkajacych w okolicy, charakterystycznych i bardzo niezaleznych grup Indian. Jest to tez miejsce ich specyficznego kultu, mieszanki kato i anime. Na rynku stoi XVI wieczny kosciol, z zewnatrz katolicki. Ale w srodku zdecydowanie inny. Posadzka wylozona sianem, po bokach obrazy swietych, niby podobnych, ale innych. Na przyklad Serce Chrystusa wystepuje w wersji malej, sredniej i najwiekszej - i sa to trzy rozne obiekty kultu. Przed kazdym obrazem swiece i stala adoracja. Zamiast glownego oltarza trzy obrazy - najwiekszy i najwazniejszy nie jest Jezus, ale Swiety Jan. W rogu kosciola grupa wiernych spiewa monotonnie w rytm gitary. Przed kazdym stoi butelka coca coli. Po modlitwie pojawia sie inna butelka. Pytam jednego z wiernych co to, podaje mi szklanke - smakuje jak bimber. Kazdy wypija szklanke, popija cola, po czym formuja procesje. Nie pozwalaja robic zdjec, poniewaz to odbiera ducha swietym. Wyglada na to, ze w tym kosciele nie odprawia sie juz nabozenstw katolickich, co w historii Kociola nie zdarza sie czesto - wiec ruszamy w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jak to sie stalo. Informacja turystyczna, muzeum, biblioteka nie daja odpowiedzi. Pytamy mlodych, nie rozumieja pytania, mowia, ze przeciez ten kosciol jest caly czas katolicki. Pochodza z San Juan, wiec dla nich Swiety Jan jest najwazniejszy. Ale daja mi ksaizke, tam znajduje zapis o ksiedzu, ktory pod koniez XIX wieku z w zwiazku ze spadajaca frekwencja wymusil pewne zmiany w liturgii. Ale glownym motorem zmian byla niechec do katolickiej elity rzadzacych i posiadajach, jak w calym Chiapas.

Kolejny etap to Gwatemala.

5 komentarzy:

  1. Brawo, Megi! Żeglarskie doświadczenie swoje robi!
    Przytulanka subkommandante - ja chcę!:)
    Od Majów przywieźcie sprawdzoną informację, co z tym końcem świata - może już trzeba rzucić robotę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh jak ciekawie, i jakie zagadki - godne Eco:) Brawo, brawo Maggie! Polska też charakteryzuje się ludźmi ubranymi w kurtki puchowe, a my dodatkowo w ten weekend będziemy wyposażeni w bardzo charakterystyczne akcesoria snowbowardowe, gdyż udajemy się na ferie W GÓRY, ot co! Pięknej Gwatemali!

    OdpowiedzUsuń
  3. Francuzi są moimi niedoścignionymi mistrzami. Wygląda na to, że nie będą o siódmej rano podbijać karty w fabryce azbestu :)

    Uważajcie na Indianinów! Skalpelują! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Halo! ja skłaniam się do odbiorów Waszych treści ostatecznie krótszych - ale koniecznie CZĘŚCIEJ NADAWANYCH !
    Czeka się.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bart: wiecej o francuzach na myspace.com/losviajamundos
    Zu: w dżungli i na wyspie nie było internetow, ale zara nadrobimy

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...