wtorek, 9 lutego 2010

Coco loco

Płyniemy porannym promem do La Ceiby i spędzamy cały dzień przebijając się do Gwatemali. Jeden z busów, którym jedziemy zostaje zatrzymany przez policję, a wszyscy mężczyźni dokładnie przeszukani. Nikt nie protestuje, ludzie są przyzwyczajeni. Przed granicą gwatemalską lapiemy dziwnie tanią taksówkę, trzy dolary za godzinę jazdy. Granicę pokonujemy w taksówce, tylko pomocnik kierowcy biega z naszymi paszportami do stemplowania. Docieramy do Puerto Barrios akurat na ostatnią łódź do Livingston. Płyniemy wzdłuż wybrzeża, na brzegu bogate domy i resorty. Livingston to miasteczko odcięte od świata, prawie nie ma tu samochodów, bo nie ma dróg łączących z resztą kraju. Mieszkają tu ludzie Garifuna, potomkowie zbuntowanych niewolników. Idziemy na coco loco, czyli swieży kokos z wlanym guifiti - nalewką z ziół dżungli. Potem próbujemy miejscowej specjalności - tamado, czyli bogatej zupy na mleku kokosowym z całym krabem, całą rybą, krewetkami, małżami i kolendrą.

Rano wsiadamy na łódź płynącą w górę rzeki Rio Dulce. Brzegi rzeki to dżungla, czasem wysokie skały. Po drodze przystanek w gorących źródłach o zapachu siarkowodoru. Dalej piękna zatoczka porośnięta lilią wodną. Dzieciaki w malutkich czółnach podpływają i próbują sprzedać muszelki, skorupę żółwia, żywego żółwia, skórę małpy. Ludzie tu całe życie spędzają na czółnach, na brzegu rzeki są domy, sklepy, kościół, a dróg nie ma. Dopływamy do miasteczka Rio Dulce. To przechowalnia dla karaibskich jachtów, na rzece nie dosięgną ich huragany. W knajpach ogloszenia: tanio przeprowadzę jacht przez Atlantyk.

Wsiadamy do autobusu do Flores, miejsca stojące, a to cztery godziny jazdy. Flores to miasto na wyspie na jeziorze. Dojeżdżamy po południu i idziemy na rybę, która występuje tylko w miejscowym jeziorze. Nazywa się blanca i jest całkiem niezła.

Przed świtem jedziemy zwiedzać Tikal, chcemy być tam rano, kiedy są zwierzęta a nie ma ludzi. Śniadanie a la Malysz czyli bułka z bananem przypomina mi inne śniadanie z tej podróży. Kanapki z serem, pomidorem i kolendrą. Ale kolendrę sprzedają w wielkich pęczkach, a nic nie może się zmarnować, wiec byla to de facto mala bułka z dużym pęczkiem kolendry. Niezapomniany smak.

W Tikal rzeczywiście pustki, idziemy do dżungli, przed nami trzech wyposażonych po zęby chłopaków. Nagle jeden coś krzyczy, reszta tez krzyczy, podskakuje ze strachu i cofa się o krok. Podchodzimy, a tam drogę przecina szlak mrowek. Fakt, czerwonych. Chłopaki okazują się norweskimi drwalami, są trochę zagubieni. Na rozstajach idą w dziwnym kierunku, więcej ich nie spotkamy. Idziemy sami przez dzunglę, jest ranek, dużo różnych odglosow, małpy głośno gadają, Kolorowe papugi się ganiają. Dochodzimy do pierwszych piramid, można się poczuć jak odkrywca. Wchodzimy na najwyższą, dzungla rozciąga się po horyzont. Tikal to rozległe miasto Majów ukryte w dżungli, na nas zrobiło największe wrażenie z dotychczasowych. Obejście całości zajęło nam ponad pięć godzin. Pod koniec zaglądamy do jeziora krokodyli. Pytamy w informacji czy są krokodyle, mówią ze jest jeden, za to wielki. Podchodzimy i widzimy kałużę z tabliczką "ostrożnie - krokodyle!". Wracamy do Flores a rano ruszamy do Belize.

2 komentarze:

  1. Rybę blanca poproszę zapakować do podręcznej zamrażarki. Chętnie skonsumuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że Livingston Afrykę odkrywał:)
    Do zamówionej przez Bartosza ryby: koniecznie coco loco, a przynajmniej zestaw ziół, to nalewkę zrobię:)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...