piątek, 20 sierpnia 2010

Dupa plaża

Dupa plaża? - spytała aptekarka po tym, jak na migi pokazaliśmy, ze potrzebujemy kremu do opalania. Po chwili konsternacji odpowiedzieliśmy, że nie. Dupa to po rumuńsku "po". Z kolei jak coś zgubią, mówią "pierdut".

Otóż po plaży, czyli po Delcie Dunaju, kierujemy się na północ, do Bukowiny. To najdłuższy odcinek w czasie całej podróży, ale droga jest ładna i na wieczór zajeżdżamy w okolice Suceavy. W miasteczku o wdzięcznej nazwie Gura Humoru Lui zaczepia nas bardzo ekspresyjna pani, która zaciąga nas do swojego domu. Po pól godzinie znamy jej życiorys i co słuchać u dzieci, mimo braku znajomości wspólnego języka.

Rano jedziemy oglądać słynne bukowińskie cerkiewki. Są najczęściej drewniane i każdy centymetr wewnątrz i na zewnątrz jest pokryty ikonami. Pętlę przez piękne góry kończymy w Nowym Sołońcu, jednej z kilku polskich wiosek. Polacy osiedli tu w osiemnastym wieku i do dziś wioski są stuprocentowo polskie. Sympatyczni panowie w sklepie opowiadają o wyjazdach do kraju i nauce polskiego w szkole.

Wieczorem kierujemy się w stronę Maramureszu. Jedziemy doliną wśród malowniczych gór, wzdłuż drogi coraz więcej obozów cygańskich. M prosi, żebyśmy tu nie rozbijali namiotu. Na wieczór dojeżdżamy do Doliny Izy i znajdujemy kwaterę. Zostajemy powitani szklanką palinki, czyli wódki ze śliwek i jabłek.

Na śniadanie serwują chleb ze słoniną. Ruszamy oglądać stare domy i cerkwie. W jednej trwa renowacja - gromada młodzieży siedzi i poprawia stare malowidła. W środku nie wolno robić zdjęć, oczywiście łamię ten zakaz, wtedy upominają mnie, że zdjęcia wnętrz to mogę robić, ale nie renowatorów.

Kolejny przystanek to Sapanta, znana z "wesołego cmentarza". Na każdym nagrobku jest obrazkowo przedstawione życie zmarłego, albo powód śmierci. Ruszamy dalej w trasę i przez Satu Mare zmieniamy dziurawe rumuńskie drogi na węgierskie autostrady i dojeżdżamy do Tokaju. U naszej ulubionej babci nie ma już miejsc, ale pozwala nam rozbić się w ogrodzie. Namiot ma wreszcie swoje pięć minut. W Tokaju - wiadomo - uzupełniamy zapasy płynów, w tym plastikową butlę ze świetnym Muskotaly.

Kolejny odcinek kończymy w Jasionce pod Rzeszowem, gdzie pamiętam świetne miejsce - Dwór Ostoya. I tu dopiero znajdujemy stasiukowy rozkład i przemijanie - bo dawno minęły czasy świetności tego miejsca. Następnego dnia witamy się z kotami po dwóch tygodniach i trzech i pół tysiącach kilometrów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...