niedziela, 24 maja 2009

Jezdziec hardkoru

Wieczorem spotykam się z Pawłem. Paweł jest podróżnikiem ekstremalnym - bez pieniędzy, bez języka, jeździ na stopa i śpi w krzakach. Wydaje dziennie jednego dolara na jedzenie - tyle co większość miejscowych. Nie uznaje granic, więc przekracza je nielegalnie. Do Nigru wszedł przez transgraniczny park narodowy. Po dwóch tygodniach postanowił zalegalizować swój pobyt, więc wrócił na granicę i domagał się pieczątki. Strażnik odmówił, więc Paweł sam sobie ostemplował paszport, za co trafił do więzienia. Tam nie bardzo wiedzieli co z nim zrobić, więc po kilku dniach oglądania telewizji wyszedł na wolność.

Paweł wygląda jak prorok - z bujną brodą, zmierzwioną czupryną, szeroko otwartymi oczami i w dziurawym podkoszulku. Jego pasją są góry i wspinaczka. Ruszył z Polski dziewięć miesięcy temu. Najpierw mieszkał trzy miesiące w hiszpańskiej jaskini, potem dwa miesiące spędził w Górach Atlas w Maroku. Teraz jedzie przed siebie przez Afrykę. Planuje dotrzeć do Kamerunu, żeby wejść na Górę Kamerun. Ale po drodze musiałby przejechać przez nękany partyzantką Czad, niestabilną RŚA, lub bandycką północ Nigerii. Namawiam go, żeby tak nie ryzykował, rozważa inne kierunki.

Gadamy długo w nocy, bardzo brakuje mu polskiego języka. Nastepne dwa dni spędzamy włócząc się po Niamey. Wymieniam kilka zbędnych gadżetów typu kalendarzyki i smycze na świetne maski. Spędzamy popołudnie na basenie w Grandzie, oczywiście na tak zwany krzywy ryj. W hotelu spotykamy sie z Mariam, dziewczyną pilota. Przedstawiam jej Pawła, patrzy na niego z przestrachem. Opowiadam w jaki sposób podróżuje. Kiedy Paweł na chwilę wychodzi, Mariam chwyta mnie za rękę i pyta bardzo serio: Are you sure he is not a spirit? Nie może uwierzyć, że biały może tak żyć.

Wieczorem jedziemy na lotnisko, Paweł jedzie ze mną, bo zamierza tam przenocować. Jesteśmy na miejscu wieczorem, wylot ma być po północy, ale lotnisko jest zamknięte i musimy poczekać na murku. Po dwóch godzinach otwierają, w hali jest kilka zamknietych sklepów i opuszczona restauracja. Jedyne czynne stoisko to elegancki, klimatyzowany sklep z mlekiem. Na płycie stoi jeden samolot. Odprawa jest sprawna, do Libii leci jakieś czterdzieści osób.

Na pokładzie proszę o gazetę, jedyna opcja to Trypolis Post. Muhomor ma wielki kompleks Ameryki. Oficjalne media już teraz tytułują go: Ladies and Gentlemen, The President of The United States of Africa. Brzmi znajomo. Mimo, że jego pomysł na USAf dopiero w tym roku zostanie podany pod głosowanie krajów członkowskich Unii Afrykańskiej. W nocy ląduję w Trypolisie, na lotniksu obsługa w maskach, boją się ptasiej grypy. W Rzymie z kolei nikt o grypie nie słyszał. Lody cioccolata e peperoncino za ostatnie dwa euro są idealną klamrą spinającą oba końce tej podróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...