środa, 29 kwietnia 2009

Voodoo i inne cuda Beninu

Jade do Ganvie, wioski na palach na jeziorze, glownej atrakcji turystycznej Beninu. Wlasciwie miasta, bo mieszka tu 40 tysiecy ludzi. Zbudowane na palach, zeby uchronic sie przed wrogiem, ktorego tabu zabranialo wojownikom zblizania sie do wody. Gdyby nie tabu, pale niewiele by pomogly, bo rozlegle jezioro ma metr glebokosci. Miejsce ciekawe, ale ludzie zepsuci przez turystow. Rybak zarzucajac siec szczerzy sie do zdjecia i robi kilka prob, zeby zdjecie dobrze wyszlo.

Kolejny dzien to odwiedziny Porto Novo, oficjalnej stolicy. Po drodze tropikalna burza. Ulewa jest tak potezna, ze widocznosc spada do kilku metrow, a wycieraczki nie wycieraja. Po przyjezdzie troche mokne, wiec ide na goraca czekolade. Odwiedzam palac krolewski. Wejscie jest specjalnie niskie, zeby kazdy musial oddac poklon. Wejscie dla krola jest normalne. Krol mial ponad sto zon, ktore mieszkaly gdzie indziej i urzedowaly w palacu parami przez trzy tygodnie, potem zmiana i kolejne dwie. Panowanie krolow skonczylo sie trzydziesci lat temu, kiedy po smierci krola jego dziwieciu synow nie bylo w stanie ustalic, kto ma byc nastepca.

Wieczorem w barze kolo hotelu jest promocja piwa Obama - czyli Budweisera. Rozmawiam z hostessa. Sandrinne ma 25 lat i czteroletniego syna. Mieszka z rodzicami, ale zamierza kupic mieszkanie. Swietnie zarabia, pietnascie euro za godzine pracy jako hostessa to stawka trudno osiagalna w Polsce. Przez bar caly czas przewijaja sie sprzedawcy, Sandrinne kupuje szpilki za 3 euro. Obok jest butik, na betonie przed sklepem spi czterech mezczyzn - to ochroniarze. Na przeciwko swieci neon grupy telekomunikacyjnej Peace And Love.

W sobote rano probuje sie wydostac z Cotonou. Ponad godzine spedzamy w korku. Ze wszytkich pasazerow pot leje sie strumieniami, powietrze jest siwe od spalin chinskich dwutaktow.

W Abomey polecany hotel jest w stanie zaawansowanego rozkladu. Wszedzie walaja sie rupiecie, zbutwialy sufit sie wali, na prysznicu duza pajeczyna. Wieczorem znajduje swietne zarcie uliczne, kraby i rybne kulki w zielonych lisciach i ostrym sosie. Dzieci na moj widok spiewaja piosenke: bialas, bialas, dobry wieczor, jak sie masz, dziekuje, dobrze. Niektore tytuluja mnie Monsieur Le Blanc.

Wlasciciel hotelu, Monsieur La Lutta, jest swietnym zrodlem informacji. W nocy siedzimy przed hotelem i wtajemnicza mnie w voodoo. Dostaje przepis na smierc na odleglosc. Zdjecie ofiary wraz z glowa kobry do glowy psa wlozyc. Czarnym i czerwonym sznurkiem owinac. Przy kazdym zacisnieciu powtarzac: on ma umrzec.

Rano La Lutta zabiera mnie na objazd okolicy. Objezdzamy na motorku swiatynie voodoo i palace krolow Dahomey. Odwiedzamy wioske kowali, ktorzy od setek lat w ten sam sposob kuja zelazo. Zenia sie tylko w obrebie wioski, zeby fachowa wiedza zostala w rodzinie. Monsieur La Lutta jest chory i lyka pigulki. Ale rownoczesnie skacze po lace i lapie pasikoniki, z ktorych szaman voodoo przyrzadzi alternatywne lekarstwo. Na koniec jedziemy na targ fetyszy, czyli skladnikow mikstur. Suszone weze, glowy malp, psow i kotow, skora slonia, zywe sowy, weze, kameleony.

Po poludniu jade do malej wioski na ceremonie voodoo. Centralne miejsce zajmuja starsi wioski. Z boku kobiety i dzieci, dalej grupa bebniarzy. Na srodku arena spektaklu. Po drugiej stronie stoja mlodzi mezczyzni. Dosc dlugo trwaja przygotowania. W pewnym momencie bebny przyspieszaja i na arene wybiega pierwszy demon. Do ogromnego kolorowego stroju ma przyczepionego zywego koguta. Wiruje przed publika, kobiety i dzieci spiewaja, zeby go odstraszyc. Starszyzna daje drobniaki. Nagle demon zrywa sie do biegu. Gania mlodych po polu, ci rozbiegaja sie z krzykiem na wszystkie strony. Demon dogania jednego, ten pada martwy i koledzy wynosza go do wioski. Za chwile wpada kolejny demon z symbolem innego fetyszu. Kieruje sie w moja strone, tlum ucieka w panice, ja tez uciekam. Niby zabawa, ale wszyscy traktuja ja powaznie.

Wprowadzanie kolejnych postaci trwa ponad dwie godziny. Stroje sa bogato zdobione i tak uszyte, zeby nie bylo widac, ze to przebrany czlowiek. Pod koniec tej czesci zostaje wyproszony ze wzgledu na brutalnosc dalszej czesci. Z opisu podobnej uroczystosci u Chinuy Achebe wynika, ze dalszy ciag to ofiary ze zwierzat.

W poniedzialek rano ruszam na polnoc. Przede mna dwa dni drogi do srodka Afryki, do goracego jadra ciemnosci.

3 komentarze:

  1. No to teraz nasze polskie dziewczyny maja na Ciebie haka :-))
    Glowa kobry i dalej juz z górki...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Młody chłopak pada trupem i to jest jeszcze ta mało drastyczna część obrzędu? Czy to trup na niby?

    OdpowiedzUsuń
  3. no wyniesli go ale mysle ze potem ozyl

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...